<< Dzien1 | Wyprawa | Dzien3 >>
26.03.2006
05:00
Obudziło nas wołanie na modlitwę z pobliskiego meczetu. Trzeba się przyzwyczaić do folkloru. Będzie to ciężkie.
Miłosz
08:00
Właśnie skończyliśmy śniadanie. Słonko pięknie świeci. Niebo jest bezchmurne. Zapowiada się pogodny dzień. Za chwilę idziemy wypożyczyć samochód, a później na wycieczkę. Jest ciepło. Nie trzeba chodzic w kurtce, jak w Helsinkach. Wokoło zielone drzewa. Z okna balkonu widać zagajnik drzew pomarańczowych z dojrzewającymi owocami. To cudowny kontrast w porównaniu z zaśnieżonymi ulicami Helsinek.
Miłosz
Od momentu, kiedy wylądowaliśmy cały czas się uśmiecham. Nigdy wcześniej nie widziałam palm na ulicy. Tu jest ich mnóstwo. Do tego jest zielono, ciepło, rosną pomarańcze. Chce się wstać. Energii przybywa.
Basia
11:42
Zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie w knajpie przy drodze gdzieś w okolicach Olympos. Zamówiliśmy lokalny "chleb" z mięsem. Wygląda i smakuje jak naleśnik. Do tego oczywiście sok ze świerzych pomarańczy. Knajpa stoi na górze z widokiem na morze. Nad samym morzem rozciąga się "morze" szklarni. Gdyby nie temperatura, możnaby pomyśleć, że to śnieg. Rozładowała się nam bateria w aparacie. Znaleźliśmy gniazdko i ładujemy baterię. Może uda się ją przywrócić do używalności chociaż na dziś. W hotelu naładujemy ją do pełna.
Miłosz
14:51
Radio przestało grać. Jechaliśmy nad brzegiem morza. Na początku droga była szeroka - dwupasmowa. Później zaczęła wznosić się w górę i zostały tylko dwa pasy do jazdy. Do tego zakręty są bardzo ostre.

Plaża
Zatrzymaliśmy się na parkingu przy drodze. W dole znajduje się kamienista, biała plaża. Można było zejść do niej po schodach. Zmoczyliśmy nogi w morzu. Woda jest ciepła i bardzo czysta. Stopy trochę bolą, kiedy się spaceruje po kamieniach boso, ale za to jaki masaż. Grupa tubylców opalała swoje ciałka leżąc niedaleko schodów. Postanowiliśmy , że jutro też wybierzemy się na plażę.
Basia
16:07

Wąwóz Saklikent
Dojechaliśmy do wąwozu Saklikent. Sam wąwóz znajduje sie spory kawałek od wsi o tej samej nazwie, więc jechaliśmy z lekką niepewnością. Weszliśmy między skały, ale niestety udało się zwiedzić tylko kawałek . Z jednej strony, nad rzeką wypływającą z wąwozu, zawieszona jest kładka. W dole płynie biała rzeka.

Kładka
Kładka miała około 200m długości. Dalej nie można było przejśc, bo woda była zbyt wysoka i pewnie bardzo zimna. Spod skał we wschodniej ścianie wąwozu wypływała krystalicznie czysta woda. Pewnie był to koniec jakiejś podziemnej rzeki, albo jaskini. Zrobiliśmy kilka zdjęć. Czas na obiad.

Stolik w restauracji
Pojechaliśmy jeszcze kawałek dalej i dojechaliśmy do "Paradise restaurant". Faktycznie jest bosko i bajkowo. Restauracja znajduje się nad rzeką. Stoliki są postawione na słupach wbitych w dno. Do baru można przejść po drewnianej kładce na drugą stronę rzeki. Siedzimy po turecku na poduchach i dywanach. Po rzece pływają kaszki. Zamowiliśmy sobie pstrągi z frytkami. Pewnie ryby będą swieżo z rzeki.
Basia
23:07
Wracając do Antalyi wybraliśmy drogę przez góry. W ten sposób zaoszczędziliśmy około 100km. Droga była dobra, często dwupasmowa. Zaczął jednak padać deszcz. Zrobiło się ślisko, co od razu zaowocowało kilkoma samochodami w rowie. Do Antalyi dojechaliśmy o 20:30 i zaczęły się schody. Trzeba było trafić do hotelu. Ulice, którymy jechaliśmy były nieoznaczone, a jeżeli miały nazwy, to nie mogliśmy odnaleźć ich na mapie. W końcu zapytaliśmy o drogę na stacji benzynowej przy drodze wylotowej na Alanye. Następnie z odrobiną szczęścia dotarliśmy do hotelu. Zajęło nam to około godziny. Sporo, jak na takie niewielkie miasto. Po dotarciu na miejsce zastaliśmy niemiłą niespodziankę. Drzwi były otwarte. Z pokoju chyba nic nie zginęło, ale trochę nas to zaniepokoiło. Zrobiliśmy zakupy i zjedliśmy późną kojację.
Basia